Pieśni pogrzebowe z Rowisk

Pani Sabina Postek z Rowisk to pierwsza śpiewaczka w regionie, którą spotkaliśmy. Właściwie spotkania z nią zapoczątkowały cały projekt poszukiwania pieśni.
Wiosną, kiedy przyjeżdżamy znowu w odwiedziny, Pani Sabina mówi, że odkąd byliśmy tu u niej ostatnio (w zeszłym roku), to już "skończyło się". Skończyło się spotykanie i czuwanie przy zmarłym, a moment kiedy to ustało, można wskazać bardzo precyzyjnie, bo zdarzył się, jak mówi Pani Sabina, precedens. W Wielki Czwartek jeden mieszkaniec Rowisk zmarł. Nie było jak go od razu pochować, bo i w Wielki Czwartek i w Wielką Sobotę nie można, a że nie było kiedy czuwać przy nim, to rodzina dała go do chłodni i już nie wrócił.
I od tej pory już nie ma dawnego zwyczaju. „No co to jest, że człowiek tyle lat żyje, a jak umrze to go nie chcą już nawet wpuścić do domu…?."

Pani Sabina mówi, że kiedyś zupełnie inaczej się traktowało pożegnanie zmarłego. Nawet raz się zdarzyło, że jak poczesnego nie zrobili zmarłemu, to duch wystawiał szklanki i stukał talerzami. To już dawno było. Wracał, bo nie zrobili mu po śmierci poczesnego. Ksiądz poradził, żeby zebrać ludzi, dać poczęstunek, zrobić pożegnanie z modlitwą albo ze śpiewaniem. I tak zrobili. I potem już nie straszył.

„Zwykle człowiek był ubrany i leżał na deskach w białym prześcieradle. A zanim sprowadzili trumnę to nie było to takie proste. Trzeba było koniem jechać przywieźć wszystko... no i później tak: śpiewanie jeden wieczór. Dwa wieczory to już była norma. A trzy to śpiewali jak komuś ktoś by umarł w sobotę – bo sobota… niedziela… poniedziałek był na załatwianie tych formalności, a we wtorek pogrzeb. Przy pogrzebie to tak jak u nas to zaczynali od placka i herbaty. Jeszcze kawa szara była kiedyś (…) no z cykorii czy tam zbożowa. I plak pieczony w piecu był, drożdżowiec. (…)
I wszyscy siedzieli i wszyscy musieli to zjeść i wypić dla dobra duszy. No i później był pogrzeb.
Po pogrzebie nie było już nic."
Do opowieści dołącza mąż Pani Sabiny: "teraz to wożą na pogrzeb". Pani Sabina dodaje: "A kiedyś to nosili na ramionach. A jak zmarł kawaler albo panienka, to go do aż Korytnicy zanieśli!"
"My jak wtedy co Wacek zmarł, błoto było, woda, na Komory boczną drogą po błocie, to do samej kaplicy nieśliśmy, było sześć kilometrów!
"To był kolega tych wszystkich, to się zmieniali co parę kroków. (…) A jakby nie, to do krzyża i na furmance wieźli do Korytnicy. Ale jak było to takie dawno, na koniach wywozili tych zmarłych to było ładnie, bo wszystkie ludzie szli. Szli, śpiewali, mówili różaniec.
"Na Komory jak wyprowadzali, to przy trumnie szli, za wozem i śpiewali całą drogę. Co umieli to śpiewali, bez zeszytów. Już ci dziadkowie, wujkowie to oni na pamięć umieli każdą pieśń!
A teraz to tak złapią go od krzyża i parę minut już w Korytnicy są."

"Przychodziła cała wieś. Cała wieś. Rodziny zjeżdżały się. Dużo było ludzi. Teraz to i do śpiewania przychodziło malutko już ostatnio. Posiedzieli pół godziny, patrzeć, a już poszli. Kiedyś to śpiewacy zostawali do jedenastej przeważnie. A jak lato, to do dwunastej, bo później zaczynali."
"Najpierw cząstka różańca była zawsze. Później trochę pośpiewali. Później po kolacji znów był pacierz jeszcze. Także trochę tam takie poukładane było. „Wieczne odpoczywanie” parę razy."

"Zawsze była jakaś osoba taka co prowadziła to wszystko. A reszta to siedzieli i co zaśpiewali, to oni śpiewali. Jego (męża Pani Sabiny) dziadek najpierw był, gromadził ten śpiew, potem wujkowie. Rowicki Franciszek, wujek Julek i Bronek, bo tam duża była rodzina z mamy strony, tam ksiądz był, to oni to wszystko tak prowadzili."

"Kobiet to bardzo dużo było. Wszystkie młode i mężatki to siadały. Tylko tych chłopków było mało. To nie było komu siadać. To śpiewali osobno raz jedni raz drudzy, a potem jak było coraz mniej tych chłopów do śpiewania, to śpiewali razem."

"Teraz to już te tradycje wszystkie zaginą. W kościele... w kościele... kto to śpiewa w kościele? Nikt nic nie umie, nikt nie ma książeczki do nabożeństwa, żeby zaśpiewać jakieś pieśni dwie, trzy zwrotki. Ksiądz zacznie, zabzęcą jedną zwrotkę bo dalej nikt nic nie umie. (…) Radio Podlasie ciągle mi gra, a ja cały maj nie słyszałam nawet jednej pieśni o Matce Boskiej, tylko to co my śpiewamy przy kapliczce... To wszystko zaginie niedługo całkiem.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz